Recenzja „The French Dispatch”: Wes Anderson o przesterowaniu antologii
Nasz werdykt
„The French Dispatch” to równie bogate i przejmujące przeżycie, jak każdy inny film Andersona, aczkolwiek z wyczerpującymi zastrzeżeniami.
Do
- - Styl wizualny Andersona jest nieskazitelny jak zawsze
- - Oda do reporterskiego opowiadania historii jest niesamowicie szczera
- - Jeffrey Wright daje absolutnie wyjątkową wydajność
Przeciwko
- - Stosowanie kwiecistej narracji lektorskiej przyczynia się do wyczerpującego przeładowania bodźcami
- - Urządzenie do oprawy redakcyjnej jest doceniane, ale być może niedopracowane
Marketing okrzyknął Francuska Dyspozytornia jako list miłosny Wesa Andersona do dziennikarstwa, które w rzeczywistości jest czymś w rodzaju półprawdy. W końcu reportaż może być tak prosty, jak recytacja bieżących wydarzeń, ale Andersona interesują nie tylko ci, którzy relacjonują wiadomości ze świata. Jego film jest zamiast tego odą do tego rodzaju gawędziarzy, którzy używają materiałów malarskich rzeczywistości na swoje płótna, przekształcając świat w pożywkę dla kwiecistej prozy i ukrytego wglądu w ludzką kondycję.
To godne pochwały dążenie do zwrócenia uwagi na takich reporterów, szczególnie w czasach nowożytnych, w których takie opowiadanie historii jest sprzeczne z pogonią za algorytmami i oszustami fałszywymi wiadomościami, którzy podtrzymują stronniczość swoich odbiorców. I choć film z natury gra na stylistycznych mocach Andersona, grozi mu również przytłoczenie zbyt dużą ilością dobrego.
Skonstruowany jako rodzaj autora traktującego film z antologii, Francuska Dyspozytornia kronikuje artykuły ostatniego wydania tytułowej publikacji, tak ostatecznego z powodu nagłej śmierci jej redaktora (Billa Murraya). Po krótkim wprowadzeniu do ewoluującego francuskiego krajobrazu lat 70. przez rowerzystę Owena Wilsona, film wpada w rytm przedstawiania treści trzech artykułów narracyjnych przez pryzmat narracji ich reporterów.
Reporterka artystyczna (Tilda Swinton) przedstawia artystyczny geniusz skazanego za morderstwo (Benicio del Toro), jego muzę strażnika więziennego (Léa Seydoux) i marszand (Adrien Brody) chcący zbić na nim fortunę. Dziennikarka śledcza (Frances McDormand) nawiązuje kontakt z przywódczynią młodzieżowego ruchu protestacyjnego (Timothée Chalamet) i jego największym przeciwnikiem, przekorną opętaną swoją kieszonkową próżnością (Lyna Khoudri). Krytyk kulinarny (Jeffrey Wright, celowo przywołując ducha Jamesa Baldwina w najlepszym filmie w filmie) opowiada o badaniu tak zwanego gotowania policyjnego w wykonaniu znanego Nescaffiera (Stephen Park), które przeradza się w porwanie syna komisarza policji. kulminacją jest animowany pościg z dużą prędkością.
Każda z tych narracji daje szerokie możliwości zabłyśnięcia nieskazitelnie wykalkulowanej marki filmowej Andersona. Kompozycja ujęć w domku dla lalek ustępuje celowo zainscenizowanym dioramom, w których kamera przesuwa się obok zamrożonych rekwizytów i aktorów. Surowa, monochromatyczna kinematografia eksploduje kolorem, gdy określone fragmenty pamięci zmysłowej oświetlają język narracji autora. Dowcipne riposty działają w parze z ostrymi slapstickami i wizualnymi gagami, edytowanymi w tak szybkich odstępach czasu, że na pewno nie uchwycisz wszystkiego za jednym razem. A to wszystko służy filmowi, który podkreśla surowe człowieczeństwo swoich bohaterów, nawet jeśli ich realia są tak farsowe, że nie można nie rozpoznać sztuczności tych rzekomo prawdziwych wydarzeń.
A jednak istnieje podstawowy problem z Francuska Dyspozytornia w swojej konstrukcji uniemożliwiający dotarcie folii do wyższe szczeble twórczości Andersona . Być może Anderson po prostu nie czuje się komfortowo z formatem antologii, ale bez spójnej linii prowadzącej do poszczególnych historii – poza okazjonalnym pojawieniem się Billa Murraya, który zapewnia wgląd w redakcję za pomocą narzędzia do kadrowania – film opiera się w dużej mierze na skłonności Andersona do ostentacyjnej narracji głosowej. podkreślać przemyślenia i doświadczenia każdego autora w całym swoim reportażu.
Pozornie narracje te reprezentują słowo pisane każdego z poszczególnych artykułów autorów, ale nieustanny nawał tak gęstego materiału nakładającego się na i tak już gęstą kompozycję wizualną Andersona może sprawić, że nadążanie za ogromną ilością bodźców w danym momencie jest męczące, aż do masz ochotę po prostu pozwolić, by film bezmyślnie obmył cię falą pretensji. Podkreśla również, że kiedy Anderson jest w takim trybie monologu, jego bohaterowie mają problem z uwolnieniem się od pewnego rodzaju domyślnego rytmu, co jest nieco fatalną wadą filmu, który ma badać różne style narracyjne trzech odrębnych głosów dziennikarskich. .
Mimo to prawdopodobnie oznacza to po prostu, że Francuska Dyspozytornia lepiej nadaje się do epizodycznych zrywów widzów, mimo że film nie osiąga nawet dwóch godzin. Treść filmu jest tak bogata i przejmująca jak Anderson, więc zredukowane ujęcie, które spodoba się fanom Wesa Andersona, jest nadal z pewnością trafne. Trzeba jednak zastanowić się, czy ta część w jego filmografii przetrwa moc jego poprzednich dzieł, czy też, jak rasa dziennikarza, którą przedstawia, stanie się reliktem, choć czule wspominanym.
Francuska Dyspozytornia jest teraz odtwarzany w wybranych kinach, a premiera odbędzie się 29 października.